niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 42."Saturn z Orionem."

Rozdział 42.
- Oni mają tam sobie trening, Hermiona siedzi zapłakana w swoim dormitorium, a Marta i Cedric są na randce.- powiedział Fred, z naburmuszoną miną.
- Lepiej się ucz.- powiedziałam przesuwając pomiędzy ciastkami podręcznik od eliksirów.- Pod koniec mamy Sumy i Owutemy.- przegryzłam kawałek ciastka i wróciłam do transmutacji.
- Jak ty to robisz ?- zapytał, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem.- No słyszysz mnie i czytasz z taką uwagą.
- To dar.- powiedziałam sarkastycznie.
- Ja po prostu nie mam zielonego pojęcia !- krzyknął George, a ja podskoczyłam.
- Czego ?
- Ten cholerny eliksir skurczający, jak to czytam, to czuję, że mi się mózg kurczy !- powiedział, a ja pochyliłam się nad jego książką.
- No jak ? Korzonki stokrotek, dżdżownica, figi, śledziona szczura i sok z pijawek. Eliksir powodujący, kurczenie się zwierząt i ludzi.- powiedziałam z uśmiechem.
- I dla ciebie to takie łatwe ? Ja szósty raz czytam te składniki i nic.
- Przeczytaj po cichu jeszcze raz i ze spokojem.- powiedziałam, a on zrobił to o co go prosiłam.- Już ?- zapytałam, a on przytaknął.- Zasłoń to dłonią i spójrz gdzie tylko chcesz.- uśmiechnęłam się, kiedy nasze oczy się spotkały.- A teraz powtórz.
- Korzonki stokrotek, sok z pijawek, dżdżownica, figi, śledziona szczura, wywar powodujący kurczenie się zwierząt i ludzi.- powtórzył całą formułkę.
- No widzisz ? Udało się.
- Tylko, że ciebie nie będzie na moim egzaminie.
- Masz taką bujną wyobraźnie, że na pewno dasz sobie radę mnie wyobrazić.- powiedziałam z uśmiechem.
- Maja, a eliksir rozdymiający ?- zapytał Harry.
- Wywar powodujący rozdęcie się osoby, która go wypiła, lub części ciała, które zostały nim ochlapane.
- A antidotum to wywar dekompresyjny.- powiedziała uśmiechnięta Roks.
Po chwili do Wielkiej Sali wszedł cały ubłocony Ron. Z naburmuszoną miną usiadł przy stole i chwycił talerz z ciastem rabarbarowym. Nastąpiła cisza, którą przerwała nam klnąca pod nosem w takim samym stanie Ginny.
- I jak było ?- zapytałam.
- To najgorszy trening w moim życiu.- powiedział Ron.
- Och daj spokój nie mogło być tak...
- Było.- mruknęła Ginny.- Pod koniec Angelina była bliska płaczu.
Po zjedzeniu kolacji Ron i Ginny poszli się wykąpać. Razem z resztą wróciliśmy do pokoju wspólnego i do zwykłych stert zadań domowych. Razem z Harrym użeraliśmy się nad mapką nieba na astronomie, gdy nagle pojawił się Lee.
- Nie ma tu Ginny i Rona?- spytał, rozglądając się i przysuwając sobie krzesło, wszyscy zaprzeczyliśmy, a on dodał:- To dobrze. Obserwowałem ich trening. To była rzeź, bez was są beznadziejni.- powiedział, a ja spojrzałam na niego.
- Ginny nie może być taka zła skoro zajęła miejsce Harrego.- powiedział George.- W sumie to ja nawet nie wiem skąd ona się tego nauczyła, przecież w domu nigdy nie pozwalaliśmy jej grać...
- Kiedy skończyła sześć lat, włamywała się do waszej szopy w ogrodzie i brała wasze miotły, kiedy nikt nie widział.- oznajmiłam.
- Aha.- mruknął George, bez większego przejęcia.- To... to jest jakieś wyjaśnienie.
- Czy Ron obronił jakiegoś gola ?- zapytałam wynurzając się znad Starożytnych Run.
- Bronić, to on bronił, a przynajmniej się starał. Udało mu się tylko obronić jak nikt nie patrzył.
- No to w sobotę musimy tylko poprosić widzów, aby się odwracali i zajęli  rozmową, z każdym razem kiedy kafel pomknie w jego stronę.- prychnął Fred.
- Niedobrze mi się robi, na myśl, że mam komentować następny mecz.- powiedziałam, a Lee uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Nie szczerz się Jordan, masz siedzieć od niej w odległości 10 metrów inaczej się dowiem.- powiedział George, unosząc brwi.
- Nawet nie wiem czy mam ochotę oglądać ten mecz, jak się okaże, że Zachariasz Smith jest lepszy, to się chyba zabiję.- powiedział Fred.
- Lepiej zabij jego.- wyszczerzył się George.
- I tu jest właśnie problem.- usłyszałam Hermionę, która właśnie weszła do salonu.- Z quidditchem. Rodzi negatywne emocje i napięcia między domami.- powiedziała i zajrzała do mojej mapki.- Saturn z Orionem.- powiedziała pokazując linie, zaczęłam obliczać.
- Faktycznie, dzięki.
Po chwili zauważyłam, że Fred, George, Harry i Lee patrzą na Gryfonkę z mieszaniną odrazy i niedowierzania na twarzy.
- A co może nie ?- prychnęła.- Przecież to tylko gra, prawda ?
- Hermiono - powiedział Harry, kręcąc głową - na pewno znasz się na emocjach i w ogóle, ale ty po prostu nie rozumiesz quidditcha.
- Może i nie - przyznała ponuro - ale przynajmniej moje szczęście nie zależy od umiejętności bramkarskich Rona.
***
I chociaż pewnie Harry prędzej by skoczył z Wieży Astronomicznej, niż przyznał jej rację, kiedy w sobotę zobaczył  mecz, oddałby wiele galeonów, aby też nie przejmować się quidditchem. Tak samo ja, kiedy patrzyłam z rozdziawioną buzią na wydarzenia z boiska.
Najlepsze, co można powiedzieć o tym meczu, to to, że był krótki: kibice Gryfonów musieli znieść tylko dwadzieścia dwie minuty męki. Trudno powiedzieć, co było najgorsze. Według mnie o pierwsze miejsce ubiegały się trzy epizody: puszczenie czternastego gola przez Rona, cios w twarz zadany Angelinie przez Slopera pałką, którą zamierzał odbić tłuczka, i żałosne zachowanie Kirke’a, który wrzasnął ze strachu i spadł z miotły, kiedy zobaczył Zachariasza Smitha lecącego na niego z kaflem. Cudem było to, że Gryffindor przegrał różnicą tylko dziesięciu punktów, bo Ginny udało się złapać znicza tuż pod nosem Summerby’ego, szukającego Puchonów, tak że ostateczny wynik to dwieście czterdzieści do dwustu trzydziestu dla Hufflepuffu.
- Piękny chwyt.- powiedziałam do przyjaciółki w pokoju wspólnym gdzie atmosfera panowała niczym na stypie.
Ginny wzruszyła ramionami.
- Miałam szczęście. Znicz nie leciał szybko, a Summerby był przeziębiony i kichnął, zamykając oczy w złym momencie. W takim razie, kiedy Harry wróci...
- Ginny, on ma dożywotni zakaz.
- Ma zakaz, dopóki Umbridge jest w szkole - poprawiła mnie Ginny. - To różnica. W każdym razie, kiedy już wróci, to chyba zgłoszę się na ścigającego. Angelina i Alicja w przyszłym roku kończą szkołę, a ja wolę strzelać gole niż szukać znicza.
- Jak chcesz Ginny, ale może najlepiej wymazać ten mecz z pamięci, co ?
- Może i masz rację.
Odnalazłam wzrokiem Rona, który siedział przygarbiony w kącie, gapiąc się w swoje kolana, z butelką piwa kremowego w ręku.
- Ale Angelina wciąż nie pozwala mu zrezygnować - powiedziała Ginny, jakby czytając w moich myślach. - Mówi, że ma w sobie to coś.
Doceniam wiarę, jaką Angelina wciąż pokładała w Ronie, ale pomyślałam, że uczciwiej by było pozwolić mu odejść z drużyny. Ron przecież opuścił boisko przy akompaniamencie hymnu „Weasley jest naszym królem”, wyśpiewywanego z wielkim zapałem przez Ślizgonów, którzy byli teraz faworytami Pucharu Quidditcha.
Pojawili się Fred i George.
- Nawet nie mam serca ponabijać się z niego - rzekł Fred, patrząc na skurczoną postać Rona. - Chociaż jak puścił tego czternastego... - Zamachał dziko rękami, jakby płynął pieskiem. - No dobra, zachowam to na jakąś balangę...
Wkrótce potem Ron powlókł się do sypialni. Wróciłam do swoich zadań domowych z zielarstwa i słyszałam jeszcze ciche szeptanie bliźniaków.
***
Razem z Hermioną, Ronem i Harrym, siedzieliśmy w Wielkiej Sali wertując podręczniki na Obronę przed Czarną Magią. Kiedy klepsydra z punktami dla gryfindoru, znowu zaczęła opadać. Pokręciłam przecząco głową i wróciłam do lektury.
- To jest po prostu jakaś niedorzeczność.- powiedział Harry.
- Nie zapominaj, że dzisiaj nam Malfoy wlepił ponad 50 punktów na minusie.
- Nie nam tylko MI ! Bo wam nie może.- powiedział mój bliźniak.
- Ale rozpracował to dla wszystkich, zapomniałeś ? " Dobra, Potter to minus 15, bo Granger to SZLAMA, minus 10, bo Potter ma wielki łeb, minus 15, bo Granger, nie ma rozumu, 25 za Weasley to król wieprzlej, a ty bliznowaty minus 10 za to, że istniejesz."- powiedziałam patrząc mu w oczy.
- A ty nie mogłaś mu zabrać punktów ?
-Prefekt, prefektowi nie może, a on wszystko mówił do ciebie, więc zabrało nam na szczęście tylko 15, ale te moje 75 punktów, idą w cholerę.
- No, a co ty nie możesz powiedzieć do Goyla, za to i to...
- I co mam powiedzieć Gregory Goyle, otrzymujesz minus 20 punktów, bo znasz Malfoya ?- zapytałam, a zielone kamyczki zaczęły opadać. Wytrzeszczyłam oczy, a moi przyjaciele, zaczęli bić brawo.
- No to Crabbe minus 10 za to, że istniejesz.- powiedział Ron, ale nic się nie stało.- No ej, ja się tak nie bawię.
- Może to przez Mai moc ?
- Wszystko przez to.- powiedziałam z kwaśną miną.
Wyszliśmy z jadalni.
Na korytarzu zauważyliśmy bliźniaków, patrzących z przekąsem na statystyki punktacji domów.
- Też widzieliście, co ?- rozległ się głos Freda.
- Malfoy, właśnie próbował nam odebrać z jakieś 100 punktów.- mruknęłam pod nosem.
- Corner też próbował wywinąć nam taki numer podczas przerwy - rzekł George.
- Co to znaczy „próbował”? - zapytał szybko Ron.
- Nie udało mu się wypowiedzieć całej formułki do końca - powiedział Fred - bo go wepchnęliśmy do komody na pierwszym piętrze. Tej, w której wszystko znika.
Hermiona zrobiła przerażoną minę.
- Będziecie mieć kłopoty!
- Ale dopiero wtedy, jak Corner znowu się pojawi, a do tego może dojść za wiele tygodni, nie wiem, dokąd go wysłaliśmy - rzekł chłodno Fred. - A w ogóle, to postanowiliśmy, że odtąd gdzieś mamy kłopoty.
- A przedtem było inaczej? - zapytała Hermiona.
- No jasne! - powiedział George. - Przecież dotąd nas nie wywalili!
- Zawsze wiedzieliśmy, gdzie jest granica - dodał Fred.
- No, może czasami wystawialiśmy za nią duży palec u nogi - rzekł George.
- Ale zawsze potrafiliśmy wyhamować, zanim rozpętało się piekło - powiedział Fred.
- A teraz? - zapytał Ron.
- No, teraz... - zaczął George.
- ...teraz, kiedy już nie ma Dumbledore’a... - wpadł mu w słowo Fred.
- ...uważamy, że nasza nowa pani dyrektor... - wtrącił George.
- ...zasługuje na małe piekło... - dokończył Fred.
- Nie możecie! - szepnęła Hermiona. - Naprawdę, nie wolno wam! Ona tylko czeka na pretekst, żeby was wywalić! I zrobi to z rozkoszą!
- Hermiono, ty chyba nie łapiesz, o co nam chodzi - powiedział Fred, uśmiechając się do niej. - Mamy głęboko gdzieś to, czy nas wywali. Sami byśmy odeszli, gdybyśmy nie postanowili, że najpierw zrobimy coś dla Dumbledore’a. A teraz - zerknął na zegarek - zacznie się faza pierwsza. Na waszym miejscu udałbym się natychmiast do Wielkiej Sali na obiad, żeby nauczyciele widzieli, że nie macie z tym nic wspólnego.
- Z czym wspólnego? - zapytała ze strachem Hermiona.
- Zobaczysz - odrzekł George. - A teraz lećcie.
Bliźniacy odwrócili się i zniknęli w tłumie uczniów schodzących na obiad.
- Co oni kombinują ?- zapytałam patrząc za nimi pustym wzrokiem.
- Nie wiem, ale chyba rzeczywiście powinniśmy stąd zwiewać.- powiedział Harry.
- I to szybko.- odezwał się Ron.
I znowu udaliśmy się do jadalni na obiad, nawet ledwie co popatrzyłam za Georgem, ku moim oczom ukazał się Filch. Cofnęłam się o parę kroków, bo naszego woźnego lepiej obserwować z pewnego oddalenia.
- Pani dyrektor, chce widzieć Potterów.- powiedział z szyderczym uśmieszkiem.
- Ale my tego nie zrobiliśmy.- bąknął Harry, pewnie sądząc, że chodzi o coś co kombinują bilźniacy Weasleyów.
- Nieczyste sumienie ? Za mną, Potter.
Spojrzeliśmy jeszcze na Rona i Hermionę, którzy patrzyli na to wszystko z lekkim niepokojem, wzruszyliśmy ramionami i udaliśmy się za Filchem do Sali Wejściowej, mijając tłoczących się na obiad uczniów.
Woźny wydawał się być w wyśmienitym humorze. Kiedy wspinaliśmy się po marmurowych schodach, nucił coś ochryple pod nosem, razem z Harrym wymieniłam zdziwione spojrzenia, a kiedy weszliśmy na pierwsze piętro, powiedział:
- Wszystko się tutaj zmienia, nie sądzicie, Potter ?
- Zauważyliśmy.- odrzekliśmy równo.
- Taaa... A od tylu lat powtarzałem Dumbledore’owi, że jest dla was za miękki - powiedział Filch, chichocąc ohydnie. - Was, brudne szczeniaki, trzeba wziąć za pysk! Nie rzucilibyście ani jednego śmierdziucha, gdybyście wiedzieli, że mogę wam za to złoić skórę, co? Nikt by nie ciskał kąsającymi talerzami po korytarzach, gdybym mógł was zaciągnąć do swojego biura i przywiązać za kostki, co, Potter? Ale teraz, jak się ukaże Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Dziewięć, będę się mógł wami zająć jak należy... I poprosiła ministra, żeby podpisał zarządzenie o wywaleniu stąd Irytka... Och, taaak, teraz wszystko się zmieni, odkąd ona tu rządzi...
Umbridge najwyraźniej zrobiła wszystko, by przeciągnąć Filcha na swoją stronę, a najgorsze było to, że dysponował groźną bronią: chyba tylko Weasleyowie mieli lepszą od niego znajomość wszystkich tajnych przejść i kryjówek w zamku.
- No jesteśmy.- powiedział, łypiąc z góry na nas, po czym zastukał trzy razy w drzwi i otworzył je.- Przyprowadziłem Potterów, proszę pani.
W gabinecie Umbridge, który tak dobrze znaliśmy ze swoich szlabanów, nic się nie zmieniło, prócz tego, że na jej biurku leżał wielki drewniany klocek ze złotym napisem DYREKTOR, a w ścianie za biurkiem tkwiło żelazne kółko, do którego były przykute zamkniętym na kłódkę łańcuchem trzy miotły: Błyskawica Harrego i Zmiatacze Freda i Georga. Umbridge siedziała za biurkiem, skrobiąc zawzięcie piórem po arkuszu różowego pergaminu. Kiedy weszliśmy, podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam w jej jadowite oczy.
- Dziękuję ci, Argusie - zaśpiewała słodko.
- Nie ma za co, pani dyrektor, nie ma za co - rzekł Filch, kłaniając się tak nisko, jak mu na to pozwolił reumatyzm, i wycofując się do drzwi.
- Siadajcie.- rzuciła krótko, pokazując nam krzesła.
Przez chwilę jeszcze coś notowała, a ja razem z Harrym rozglądaliśmy się po gabinecie, kiedy nagle lewa dłoń zaczęła mnie piec. Poczułam się tak samo, jak właśnie w tej chwili siedziała przy stoliku i musiała znowu pisać te głupie zdania.
- No, dobrze - powiedziała, odkładając pióro i przyglądając nam się jak żaba zamierzająca połknąć wyjątkowo soczystą muchę. - Czego się napijecie?
- Proszę? - zapytał Harry, pewnie, źle usłyszeliśmy
- Czego się napijecie, Potter - powtórzyła, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Herbaty? Kawy? Soku z dyni?
Po wymienieniu każdego napoju machała krótko różdżką, a na jej biurku pojawiała się filiżanka lub szklanka z owym napojem.
- Niczego, dziękujemy.- powiedziałam, jestem pewna, że doleje tam jakiegoś eliksiru.
- Chcę, żebyście się ze mną napili - powiedziała głosem, którego słodycz zaprawiona była groźbą. - Wybieraj.
- Dobrze... więc proszę o herbatę - odrzekł Harry, wzruszając ramionami.
- A ja wodę.- powiedziałam z przekąsem.
- Ależ oczywiście złotko.- powiedziała, a ja wzruszyłam ramionami.
Wzięła filiżanki i podeszła do stolika, gdzie stały napoje. Po chwili wręczyła mi szklankę z wodą. Przyjrzałam się jej, udając, że piję, poczułam słodkawy zapach. Veritaserum. Wiedziałam, że ta wiedźma coś nam doleje.
Usiadła z powrotem za biurkiem i czekała. Kiedy kilka długich chwil minęło w milczeniu, zagadnęła beztrosko:
- Coś nie pijesz swojej herbatki!- powiedziała do mojego brata.
- Nie jestem jeszcze spragniony, może najpierw zamieńmy parę zdań, dobrze ?- powiedział z uśmiechem.
- Ale o co chodzi ? Chcesz cukru ?
- Nie.- powiedział wzdychając i przyłożył kubek do ust, kobieta się uśmiechnęła i pochyliła się nad nim.
- Dobrze, to gdzie jest Albus Dumbledore ?
- Nie mam pojęcia.- powiedział.
- Pij, pij - powiedziała, wciąż się uśmiechając. - A teraz, Potter, proszę sobie darować te dziecinne gierki. Wiem, że wiesz, dokąd uciekł. Wy i Dumbledore tkwicie w tym razem od samego początku. Zastanówcie się nad swoją sytuacją, Potter.
- Nie wiemy, gdzie on jest.
 Boże mam nadzieję, że on nie piję, proszę Harry nie pij tego.
- No dobrze - powiedziała z zawiedzioną miną. - W takim razie powiedz mi, z łaski swojej, gdzie przebywa Syriusz Black.
Poczułam jak coś przewróciło mi się w żołądku, a ręka zadrżała tak, że szklanka o mało co się nie przechyliła tak, że wylałabym zawartość na szatę.
- Nie wiem - odpowiedział trochę za szybko.
- Potter, jestem zmuszona ci przypomnieć, że sama o mały włos nie złapałam w październiku przestępcy Blacka w kominku w wieży Gryffindoru. Wiem dobrze, że spotykał się tam z wami i gdybym miała jakiś dowód, to możesz mi wierzyć, żadne  z was nie przebywałby dzisiaj na wolności. Powtarzam, Potter... Gdzie jest Syriusz Black?
- Zaraz, zaraz ! Przecież podobno Syriusz Black został oczyszczony z wszystkich zarzutów.- powiedziałam.
- Tak, ale to nie oznacza, że nie popełnił tych przestępstw, prawda ?- zapytała, a ja wytrzeszczyłam na nią oczy.
Patrzyłam tak na nią jeszcze przez pewien czas, ale ona zwróciła spojrzenie ku mojemu bratu.
- No dobrze, Potter, tym razem ci uwierzę, ale ostrzegam: mam za sobą całe ministerstwo. Wszystkie kanały komunikacji do szkoły i ze szkoły są pod kontrolą. Inspektor Sieci Fiuu obserwuje każdy kominek w Hogwarcie... prócz mojego, rzecz jasna. Moja Brygada Inkwizycyjna otwiera i czyta każdy list przysyłany i wysyłany przez sowy. A pan Filch ma oko na wszystkie tajne wyjścia z zamku. Jeśli znajdę choć cień dowodu...
Usłyszałam nagle głośne łupnięcie. Podłoga zadrżała.
- Co to ?- zapytałam patrząc na drzwi.
Korzystając z chwili wylaliśmy napoje do roślin. Z dołu dochodził tupot kroków i krzyki.
- Wracajcie na obiad.- powiedziała i wyszła z gabinetu.
Razem z Harrym wyszliśmy na korytarz. Piętro niżej rozpętało się prawdziwe piekło. Wszystko wskazywało na to, że ktoś  odpalił wielką skrzynię zaczarowanych fajerwerków. Po korytarzach śmigały smoki z zielono-złotych iskier, rzygając ogniem, przy akompaniamencie donośnych huków i trzasków. Wielkie, jaskraworóżowe ogniste koła szybowały groźnie jak eskadra latających spodków. Rakiety z długimi ogonami ze srebrnych gwiazdek odbijały się od ścian. Wulkany tryskały iskrami, wypisując w powietrzu nieprzyzwoite słowa. Gdziekolwiek się spojrzało, eksplodowały petardy, a wszystkie te pirotechniczne cuda nie tylko się nie wypalały i nie gasły, ale zdawały się nabierać z każdą chwilą mocy.
Filch i Umbridge zastygli w połowie schodów. Jedno z większych ognistych kół uznało, że musi mieć więcej przestrzeni do manewrów i pomknęło ku nim ze złowrogim „łiiiiiiiiiiii". Oboje wrzasnęli z przerażenia i uchylili się w ostatniej chwili, a koło wyleciało przez okno na błonia. Tymczasem kilka smoków skorzystało z otwartych drzwi na końcu korytarza i poleciało na drugie piętro, a w ich ślady pomknął wielki, dymiący złowrogo, purpurowy nietoperz.
- Szybko, Filch, szybko! - wrzasnęła Umbridge. - Musimy coś zrobić, bo rozlezą się po całej szkole... Drętwota!
Z końca jej różdżki wystrzelił strumień czerwonego światła i trafił w jedną z rakiet. Jednak zamiast zastygnąć w powietrzu, rakieta eksplodowała z taką siłą, że wybuch wyrwał dziurę w obrazie przedstawiającym ckliwą czarownicę pośród łąki - w ostatniej chwili zdążyła uciec i pojawiła się na sąsiednim obrazie, gdzie paru czarodziejów grających w karty zerwało się, żeby zrobić jej miejsce.
- Nie oszałamiaj ich, Filch! - krzyknęła ze złością Umbridge, jakby ten pomysł wyszedł od niego.
- Racja, pani dyrektor! - wycharczał Filch, który jako charłak mógł najwyżej połknąć fajerwerki. Rzucił się do najbliższego schowka, wyciągnął z niego miotłę i zaczął nią wymachiwać, co spowodowało, że po chwili miotła stanęła w płomieniach. Dusząc się ze śmiechu, pochyliliśmy się nisko i pobiegliśmy do drzwi, które, jak wiedziałam, ukryte były za gobelinem nieco dalej, a gdy prześliznęliśmy się przez nie, ujrzałam Freda i George’a przysłuchujących się wrzaskom Umbridge i Filcha i trzęsących się ze śmiechu.
- Błagam was powiedzcie mi, że to nie...
- Niestety, kochanie.- powiedział George, całując mnie w polik.
- Robi wrażenie - powiedział cicho Harry, szczerząc zęby. - Duże wrażenie... Wykończycie Doktora Filibustera... bez problemu...
- Cudnie - szepnął Fred, ocierając łzy śmiechu z policzków. - Och, mam nadzieję, że teraz użyje zaklęcia znikania... Mnożą się za każdym razem, jak się tego próbuje... z jednego dziesięć...
***
Tego popołudnia fajerwerki latały po całej szkole. Choć wyrządzały wiele szkód, zwłaszcza petardy, pozostali nauczyciele zbytnio się tym nie przejmowali.
- No, no, no - mruknęła profesor McGonagall, gdy jeden ze smoków obleciał całą klasę, ziejąc ogniem i wydając z siebie donośne grzmoty. - Panno Brown, czy mogłaby pani pobiec do pani dyrektor i poinformować ją, że mamy w klasie eksplodujące fajerwerki?
Skutek tego wszystkiego był taki, że profesor Umbridge spędziła pierwsze popołudnie swojego urzędowania, biegając po całej szkole, wzywana nieustannie przez resztę nauczycieli, którzy tłumaczyli jej, że sami nie potrafią sobie poradzić z fajerwerkami. Kiedy w końcu rozległ się ostatni dzwonek, a Gryfoni pozabierali swoje torby i ruszyli do wieży Gryffindoru, razem z Harrym doznaliśmy głębokiej satysfakcji, gdy zobaczyliśmy, jak z klasy profesora Flitwicka wypada z rozwianym włosami, spocona i umazana sadzą Umbridge.
- Dziękuję, pani profesor! - zawołał za nią piskliwym głosem profesor Flitwick. - Oczywiście sam mógłbym się pozbyć tych wulkanów, ale nie wiedziałem, czy mi wolno...
I z uśmiechem zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Wieczorem Fred i George byli bohaterami w pokoju wspólnym Gryffindoru. Nawet Hermiona przepchnęła się przez tłum, żeby im pogratulować.
- To były naprawdę cudowne fajerwerki! - przyznała z podziwem.
- Dzięki - odrzekł zaskoczony, ale i ucieszony George. - Narowiste Świstohuki Weasleyów. Tylko że zużyliśmy cały nasz zapas, trzeba będzie zaczynać od początku...
- Ale warto było - dodał Fred, który przyjmował zamówienia od rozochoconych Gryfonów. - Jeśli chcesz się wpisać na listę oczekujących, Hermiono, to Zestaw Podstawowy kosztuje tylko pięć galeonów, a Wściekła Pożoga Deluxe dwadzieścia...
Usiadłam obok Harrego i Rona, patrzyli w swoje torby z taką nadzieją, jakby marzyli, o tym, że książki zaraz same z nich wyskoczą i zaczną odrabiać się zadania domowe.
  - Och, a jakby tak sobie dać dzisiaj wolne? - westchnęła Hermiona, kiedy rakieta ze srebrnym ogonem przemknęła za oknem. - Ostatecznie w piątek zaczynają się ferie wielkanocne, będziemy mieć mnóstwo czasu...
- Dobrze się czujesz? - zapytał Ron, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Skoro już o tym wspomniałeś - odpowiedziała wesoło Hermiona - to wiesz... chyba się czuję trochę... buntowniczo.
- Skoro tak, to ja idę dzisiaj spać do ciebie, i będziemy buntownicze.- powiedziałam z uśmiechem.
- Chyba ze mną.- usłyszałam Georga.
- Bez przesady, aż tak buntownicze to nie.- powiedziałam z uśmiechem.
____________________________________________
No i jest kolejny rozdział ;D Przepraszam was tak strasznie, że musieliście tak długo czekać, po prostu ostatnio nie mam czasu, a poza tym jest ciepło, wakacje się zbliżają wielkim krokiem. Nowa szkoła za dwa miesiące, a ja jeszcze mam palec złamany i trochę ciężko mi się pisze ;d Tylko ja tak potrafię, żeby złamać sobie palec na biwaku xd
Mam nadzieję, że nowe tło się wam podoba, bo ja nadal nie mogę się na nie napatrzeć ;D
I jeszcze mam dla was taką małą niespodziankę ;p
Ostatnio przeczytałam Więźnia Azkabanu i mam taki pomysł, żeby napisać historię Mai i Harrego jak poznali swoich ojców chrzestnych w kilku częściach ;d Takie miniaturki, co wy na to? ;d
Nie zanudzam już więcej, obiecuję, że resztę zaległości na waszych blogach postaram się jak najszybciej nadrobić ;D
A teraz pióra w ruch i do komentowania CZARODZIEJE <3
CZYTASZ=KOMENTUJESZ.
POZDRAWIAM
~Hermionija.